Mam dla Was kolejną wilczakową historię. Historię przywrócenia psu normalnego życia. Ta droga jeszcze trwa, ale coraz szybciej zmierzamy w dobrym kierunku!
21.grudnia 2024 Fundacja SOS Wilczaki dostała nowego podopiecznego. AGAR IV od Uhoste, 3-letni samiec CSV, który miał na koncie pogryzienia swojej rodziny.
24.11.2024 zgłosiła się do mnie rodzina potrzebująca pomocy z Wilczakiem, nad którym już nie panowali. A tak to było od początku:
Pies przyjechał z Czech do południowej Polski jako szczenię z hodowli. Był psem domowym. W domu była też dorosła suka (nie Wilczak), która była dla niego autorytetem. Rodzina to państwo z dorosłymi już dziećmi. Gdy pies miał 1,5 roku pogryzł Panią. Hodowca zalecił zmianę domu i pomoc w tym zakresie, rodzina nie zdecydowała się na taki krok. Od tego czasu, w domu, pies był izolowany od Pani, a na ogród Pani wychodziła w strachu, zaopatrzona w kij do obrony. Pies poszedł do szkoły, zalecono naukę chodzenia w kagańcu. Jednak zaczynał być coraz groźniejszy. Spacery były coraz trudniejsze, bo pies ekscytował się obsesyjnie innymi psami i wariował na smyczy. Zaniedbano szczepienia, z obawy przed złym zachowaniem u lekarza. Wydawało się, że nadal szanował Pana, jednak do czasu.
Pan ćwiczył z psem zakładanie kagańca, kiedy pies zaatakował i pogryzł Pana. Psa udało się zamknąć w kojcu na ogrodzie, a Pan pojechał na SOR na założenie wielu szwów.
Zawsze ciśnie się pytanie - dlaczego? Do końca nigdy się nie dowiemy. Chociażby dlatego, że takie same fakty, różni ludzie rozumieją i interpretują różnie. Wiadomo - zawalił człowiek, nie powstała właściwa relacja z psem, brak autorytetu. Bo w tym przypadku - czasu i chęci nie brakowało, a jednak się nie udało.
Długo rozmawialiśmy; mimo obrażeń, Pan nadal chciał spróbować dogadać się z psem, ustalaliśmy więc plan działania pod tym kątem. Pies był zamknięty w kojcu i nikt nie miał śmiałości do niego wejść, czy go wypuścić, bo pies był nadal zagrożeniem. Pierwszym krokiem miało być założenie kagańca. By to zrealizować, trzeba takiego psa złapać na chwytak, podać krótką narkozę i porządnie założyć kaganiec (tak żeby nie zdjął). Wysłałam więc nasz chwytak do rodziny psa.
29.11 przyjechał weterynarz i podjęto próbę złapania psa w kojcu na chwytak, jednak ta próba się nie powiodła. Wielu weterynarzy odmówiło pomocy. W końcu 07.12 inny weterynarz złapał psa i podał narkozę. Założono kaganiec. Wcześniej dokładnie omówiliśmy z rodziną sposób założenia kagańca. Niestety, tego samego wieczora, po wybudzeniu, pies zdjął kaganiec wraz z obrożą, do której kaganiec był przyczepiony.
Następnego dnia podjęliśmy decyzję, że rodzina rezygnuje z dalszej opieki nad psem i oddaje psa do Fundacji SOS Wilczaki. Miałam wtedy u siebie 12 Wilczaków i żadnego wolnego miejsca na kolejnego. Decyzja o przyjęciu nowego psa była możliwa tylko dlatego, że miał być przywieziony razem z własnym kojcem. Potrzebowałam chwili czasu by przygotować miejsce.
Wtedy dowiedziałam się, że pies jest pod nadzorem Inspekcji Wet (PIW), bo w momencie pogryzienia człowieka, nie miał szczepienia p-wściekliźnie. Rozpoczęła się batalia o zgodę na przeniesienie psa podczas trwania nadzoru. Sprawa niełatwa, ale potrzebna, bo pies kolejny tydzień siedział w kojcu bez wychodzenia. Po wielu akcjach, w końcu zgodę dostaliśmy! Nadzór miał przejąć weterynarz z PIW w Obornikach.
Był już tydzień przedświąteczny, a ja potrzebowałam pomocy by przygotować teren pod nowy kojec. I tu wkracza Kamil (od Liroka) z ekipą. Kamil wymyślił plan, zorganizował koparkę, nadzorował prace koparki, potem szykował bazę pod kojec i wreszcie, po nocach, przed samymi świętami, robił ogrodzenie. Wielkie i gorące podziękowania! Bez Was bym z tym nie ruszyła i nic by się nie udało! A pies nadal tkwił by w kojcu.
21.12 przyjechali. Na lawecie przywieziono kojec, a w aucie, w klatce, psa pod narkozą. Było już ciemno gdy Kamil i chłopacy wykańczali zabezpieczenie kojca i ogrodzenia. Przenieśli śpiącego psa do kojca, założyłam mu po swojemu dwie obroże i kaganiec, i wszyscy pojechali. Zostaliśmy z łobuzem sami. Nowy dostał na imię Sasan.
Po odespaniu narkozy, Sasan długo wył, wyje zresztą codziennie, do teraz, ale wtedy zawodził cały czas. Karmę jadł bez grymasów, ale w pierwszych dniach, jak podchodziłam do kojca, to startował z zębami. No ale codziennie coraz mniej entuzjastycznie. Codziennie kilka razy do niego zaglądałam, sprzątałam, podawałam jedzenie, mimo jego złości. No i dodatkowa tortura - dużo mu śpiewałam. Śpiewać bardzo lubię, niestety nie mam słuchu, więc wiedzą o tym tylko moje psy ;) Śpiewanie dobrze rozładowuje napięcie, po obu stronach kojca.
27.12, a więc po 6 dniach, Sasan zawołał mnie, gdy rano szłam do innych psów. Gdy podeszłam, polizał mnie po ręce. Pierwsze lody puściły. Tego dnia nie był wrogi, ale bardzo ostrożny. Nie tolerował dotyku. Następnego dnia kończył się nadzór weterynaryjny. Pies nie okazał się wściekły ;)
29.12 weszłam do niego do kojca, założyłam mu smycz i wyszliśmy! Poszliśmy na mały wybieg i puściłam go luzem z linką. Po ponad miesiącu od pogryzienia rodziny, Sasan wreszcie wyszedł z kojca i mógł swobodnie pochodzić. Nareszcie! Emocje były wielkie po obu stronach, ale daliśmy radę, a surowe serduszka kurze zrobiły robotę ;)
Codzienne wyjścia stały się teraz normą. Początkowo Sasan poruszał się tylko po małym wybiegu, po kilku dniach śmigał po całym podwórku. A 03.01 ćwiczyliśmy już przywołanie, luzem na podwórku, bez linki. Strasznie był zły na wszystkie psy w zasięgu. Trzymałam je więc jak najdalej, bo wściekał się bardzo. Do mnie bez incydentów, ale bez poufałości. Ja zresztą sama trzymam dystans na tym etapie. Sasan od początku doskonale współpracował za jedzenie, nawet do kojca pędził w podskokach po bieganiu, bo tam dostawał posiłki po powrocie. Hiper ekscytacja przy każdym pretekście. Duuużo pracy! Ten etap trwał około miesiąca.
Na początku lutego Sasan był do mnie grzeczny, z szacunkiem i lekkim dystansem. Właściwie był taki dość normalny, oprócz szybkości i łatwości pobudzania, ale zdecydowanie nie budził mojego zaufania. Nadal nie tolerował żadnych psów, wkurzał się nawet na miłe suczki.
Goście. Początkowo, gdy z kimś obcym zaglądaliśmy do Sasana, to wariat startował ze złością na kraty. Ale tak było raz czy dwa. Pogadaliśmy, że tak się nie robi, że to nieładnie i się nie opłaca. Kolejny etap to był wyskok i szybkie opanowanie się. Odwiedził nas wtedy m.in. Damian z Pomorza, którego Sasan właśnie tak przywitał. Potem gości ignorował, ale jeśli proponowali jedzenie, nie odmawiał. I tak minął zimny luty.
Na przełomie lutego i marca Damian przyjechał na dłuższe odwiedziny. Chciał poznać lepiej rasę CSV, przed planowanym szczeniakiem. Osiadł w Obornikach i codziennie nas odwiedzał. Zapewnił mnie, że mogę przy nim puścić Sasana luzem (w kagańcu). Miałam duże obawy, jednak pies był coraz lepszy, a znajomy nalegał i nie znał strachu, więc puściłam. Panowie szybko znaleźli nić porozumienia! Co więcej: Sasan oczarował Damiana, a jednocześnie dostał fajną lekcję - Damian nauczył go czekania na pozwolenie na jedzenie! Spróbowaliśmy jednego dnia spaceru do wsi. Jednak Sasan nie był na to gotowy. Od razu wszedł na najwyższy poziom emocji, wyrywał się do każdego psa w zasięgu wzroku, szczęściem, nie przekierował tych nerwów na nas, ale wiele nie brakowało.
W połowie marca zaczęłam Sasana zapoznawać z naszym stadem: miłe suczki, inne suczki ;), młode samce, stare samce (wszyscy oprócz Iroka ;) ). Wpuszczałam moje Wilczaki pod kojec Sasana i dawałam im czas do zapoznania się, nagrody też były w ruchu za dobre zachowanie. Poszło ekspresowo. Po zapoznaniach, Sasan przestał się złościć na moje psy! Znacznie obniżył poziom ekscytacji. Mogliśmy pójść na duży wybieg! A tam przestrzenie do biegania, woda do pływania i masa nowych kątów i zapachów.
Marzec jednak nie był dla niego łatwy, bo cieczki w stadzie się rozkręciły i psuły nam robotę.
Przez cały ten czas Sasan załatwiał się tylko w kojcu. Na wyjściu nie robił nic. Ani siku :( Dopiero w drugiej połowie marca przyszedł kolejny przełom - popołudniowa kupa regularnie wychodziła na spacer ;) Pod koniec marca Sasan zaczął trochę sikać na terenie, w tym akurat chyba cieczki pomogły ;)
W kwietniu nadal zapoznawał się ze stadem, przez kojec, relacje były coraz lepsze. Dopiero z końcem kwietnia zakończyliśmy etap cieczek i wtedy Sasan był gotowy na bezpośredni kontakt z pannami. Jako pierwsza poznał łagodną Waderę, a niedługo potem - stateczną Emiko. Z obydwoma suczkami biega teraz na przemian i obie bardzo polubił. Z Emiko pięknie się bawi i widać, że mocno ją szanuje. Waderkę zaczepia, ale ona zwykle go olewa.
Wybiegany, coraz bardziej zadowolony z życia, przestał wysyłać negatywne sygnały i poczułam się przy Sasanie dość bezpiecznie. Cały ten czas ustalaliśmy zasady, budowałam swój autorytet i wygląda na to, że się udaje.
W majówkę zdjęliśmy kaganiec. Bez przyczajki, po prostu na porannym bieganiu - hop - i nie ma! I teraz jest wspaniale. Z każdym dniem Sasan jest coraz bardziej promienny i szczęśliwy. Bawi się z suczkami, bawi się kijkami! Gryzie mięso, kości! Wreszcie nie jest skazany tylko na karmę. Oczywiście domaga się coraz więcej uwagi, w kojcu marudzi i dopomina się o wyjście. Ale cieszy się życiem i nie żyje przeciw światu.
Od dawna już przychodzi do mnie na pieszczoty. Teraz mamy nowe wyzwanie - czesanie. Sasan na potęgę gubi futro. Pozwala na delikatne skubanie i małe ruchy szczotką. Na dłużej nie ma cierpliwości, ale nie reaguje negatywnie, tylko biegnie dalej, unika. Ja go nie zmuszam, zachęcam tylko, próbuję. I idzie coraz lepiej.
08.05 odwiedził nas znowu Damian. Sasan powitał go na spokojnie, biegał przy nim bez kagańca :) A potem... potem chłopacy poszli razem do lasu... i to na dwa spacery tego dnia....
ps. Podziękowania dla wszystkich, którzy przyczynili się do polepszenia życia Sasanka: Kamil (ogarnięcie terenu, postawienie kojca, budowa ogrodzenia), Magda i Jurek (zabudowa pod dachem kojca), Damian (furtka, spacery!) - dziękuję!
c.d.n.