25.02.2018

ZYTA - niekończąca się opowieść


Los Zyty to dzieje tragiczne, psie życie zniszczone przez ludzi. 
To dzieje wędrówki od domu do domu.
Początek tej historii znajdziecie tu: https://soswilczaki.blogspot.com/2015/09/stracone-dziecinstwo-czyli-zyta.html, nie ma sensu opisywać tego ponownie.
Po adopcji do Szamotuł, happy endu nie było. Po 3 miesiącach próbnych, Zyta wróciła znowu do mnie. Ale czekał już kolejny chętny dom, w Toruniu.


Rodzina z Torunia adoptowała wcześniej ode mnie młodego samca Wilczaka (Arona) i dość radzili sobie z jego wychowaniem (dojrzewanie, dorosłość). Nie zgłaszali większych problemów, wyglądało na to, że są idealnym domem dla Zyty.
W lutym 2016 Zyta pojechała do Torunia, do trzeciego już domu adopcyjnego. 
Była uroczym dzikusem, który chciał chuliganić ale i czarował swoim wdziękiem.
Weszła do dużego, poukładanego stada: 2 dorosłe osoby, nastolatka, małe dziecko, dorosła sunia Husky i dorosły samiec CSV. I rozwaliła system. 
Po pół roku nie dogadywała się już wcale ze starszą od siebie suczką (były walki, szycie), spokojnego psa doprowadziła do agresji (przekierowanej na ludzi - członków rodziny - były pogryzienia). Jednocześnie ciągle opisywano ją jako: wspaniały pies, zaaklimatyzowana itp.
Od początku miała zaburzenia hormonalne, cieczki co kilka miesięcy, trwające długo. 
Wiele wiele razy prosiłam o sterylizację (żeby polepszyć relacje w stadzie, żeby nie szarpać nerwów psu, żeby sukę wyciszyć) - co udało się w końcu po ponad roku, po kolejnym cieczkowym szaleństwie. Wielokrotnie prosiłam o kastrację Arona, ale tego się nie doprosiłam. 
Nie winię Zyty, to nigdy nie jest wina psa, zawsze człowieka.
Sunia nie otrzymała w nowym domu zasad, nie ustawiono jej w hierarchii, nie wyciszyła się.

Źle traktowała w domu Arona, nie dziwię się, że pies wysiadał.
Może powinnam wtedy już odebrać Zytę, może by się dało, ale... co dalej?
Pies który wraca z kilku adopcji ma coraz mniejszą szansę na normalny dom.
Jednym wyraźnym, ale ważnym pozytywem było to, że radzili sobie z agresją suczki do ludzi, okiełznali ten problem, na którym poległa poprzednia rodzina adopcyjna. A to ważna sprawa.
Dlatego pozostała w tej rodzinie, mimo wielu błędów.
Już od początku w nowym miejscu uciekała (nie jak mieszkali w kamienicy, tylko w domku):
Nie panowano nad sukami
Po ponad roku, suka nadal uciekała

Uciekania, niestety, nauczyła się właśnie u nich, mimo że obecnie się nie przyznają. 
To największa porażka tego domu, gdy czytam stare wpisy, nie ma mowy o ucieczkach, sucz trzymała się stada. W Szamotułach nie było ogrodu - nie mogła uciekać, wychodziła tylko na lince. A więc to w ostatnim domu nauczyła się ucieczek, co tak fatalnie odbija się teraz na jej życiu (nie może biegać luzem nawet na doskonale zabezpieczonym terenie, dużo mniejsze szanse na adopcję). Prawdopodobnie była zostawiana sama (z psami) przez wiele godzin bez kontroli, to moje przypuszczenie. 

Inne błędy: W sierpniu 2016 byliśmy umówieni na pracę na obozie szkoleniowym. Nie z powodów towarzyskich mi na tym zależało, lecz by ocenić relacje i postępy psów, bo pomóc w ich wychowaniu. W ostatniej chwili przyjazd odwołano a rodzina pojechała sobie... do Włoch. Poprosili mnie o wskazanie hotelu, bo z Zytą podróżować nie chcieli (że niby szaleje w aucie). Podałam adres hotelu, w którym sama kilka razy zostawiałam swoje Wilczaki. Miał to być wypad weekendowy. 
Okazało się, że do hotelu dotarli o godz. 23, sukę wrzucili do kojca i wyjechali na wakacje na 10 dni. W między czasie suka uciekła z hotelu, wróciła. Po tej akcji byłam wstrząśnięta. 
Wilczak niedawno adoptowany i tak go potraktować. U mnie do hotelu przyjeżdża się tylko za dnia (chyba że znajomy pies i dobrze się tu czuje), każdy zostaje z psem godzinę, dwie, żeby pokazać mu nowe miejsce, wyciszyć emocje. Nie wolno porzucać psa w obcym miejscu w nocy. Sunia cudem się szybko znalazła. 

Kolejny rok (2017) i powtórka z rozrywki. Wakacje, ciepłe kraje, Zyta w nocy zostawiona w kojcu w hotelu, znowu ucieczka, tym razem dłuższa - znalazła się ponownie. 
Wtedy wiedziałam już na pewno, że to nie jest właściwy dom, ale Zyta mieszkała tam od 1.5 roku, miała namiastkę życia, no i... była ich. Tak mi się wydawało, że traktują Zytę jako swojego psa, mimo że do naszego spotkania nie doszło i ostatecznie nie podpisaliśmy papierów o adopcji (tylko tymczasowe). I tu też się myliłam, ale po kolei.

Po nowym roku dostałam telefon od rodziny Zyty, że: za 2 tygodnie ruszamy do UK, to jest nagła decyzja, musimy wyjechać, chcemy ci Zytę zostawić. 
Nie miałam żadnej możliwości jej przyjąć: 17 Wilczaków, z czego 4 w kojcach a kojców mam 5. 
Poleciłam hotel lub inne miejsca, ale ja nie miałam jak. 
Po kilku dniach kolejny telefon: wyjeżdżamy już, w ten weekend (06.01.2018), Zyta pójdzie do hotelu, ale boimy się, że będzie uciekać. 
OK, miałam fuksa, udało mi się w ekspresowym tempie zorganizować profesjonalny transport dla Zyty do UK, na ten sam weekend, tą firmą, z którą do Polski przyjechała 2 lata temu.
Plan się udał, suczkę przywieziono do mnie na kilka godzin, wieczorem 4.01 wydałam ją firmie przewozowej. Bezpieczna, chociaż po 2 dniach spędzonych w klatce w aucie, 06.01 była w UK, z rodziną. 
W południe (06.01) telefon: sukę trzeba odesłać, wariuje, mamy ciasno, nie mamy nic przygotowane, Aron robi się agresywny, musisz ją przyjąć.
U mnie nadal było ciasno, zaproponowałam odesłanie do hotelu w ostateczności, ale najlepiej żeby przeczekać, za kilka dni uspokoi się, pochodzić na długie spacery, wiadomo.
Kolejnego dnia (07.01) telefon: pod względem prawnym pies jest twój i my ci ją ku*wa wysyłamy.
Po takim postawieniu sprawy wystosowałam odpowiedź, że jeżeli Zyta zostanie do mnie odesłana, to już na zawsze, bez prawa odbioru.

Sprawa została postawiona jasno. 
Zytę odesłano do mnie, niesprawdzonym transportem.
Gdy przyjechała, miałam prawie zawał: suka siedziała obok kierowcy, bez smyczy, okno otwarte. 
OK, przyjechała.
Okazało się, że po prawie 2 latach adopcji, z Zytą jest kiepsko psychicznie. Nerwowa, roztrzęsiona, uciekająca, bez kontaktu z człowiekiem. Pozostał jej tylko zabójczy wdzięk i uroda. 

Jak widać, Zyta jest w pełni moją suczką, rodzina ją porzuciła, własność prawna przypada na mnie.
Zaczęłam szukać domu dla suczki, ustaliłam warunki adopcji, które miały już na wstępie dokonać selekcji i zawęzić pulę osób, do grupy osób statecznych, zrównoważonych, o unormowanym trybie życia. Przez kilka tygodni nie zgłosił się zupełnie nikt. Potem pojedyncze zapytania osób, które nie spełniają warunków, nie mają doświadczenia. Nie ma nic, żadnego wyboru domów.

Po pozbyciu się Zyty w taki sposób, zerwałam kontakty z jej rodziną. Nie blokowałam ich, ale nie starałam się utrzymywać znajomości. Zaczęły przychodzić wzmianki o "oddaniu psa", na które odpowiedziałam raz negatywnie, potem ignorowałam. 
Po wulgarnych wypowiedziach przez telefon, przestałam go od nich odbierać. Nie będę się narażać.
Nie było większych prób skontaktowania się ze mną.

Od początku lutego, próby szkalowania publicznego i w prywatnych mailach do moich znajomych. Chętnie podchwycone przez internetowych dewiantów. Tego nie będę analizować, szkoda nerwów.
Takie zagrania są mi znane od lat, niektórzy się w nich wyspecjalizowali. 
Jednak na prośbę wspólnej znajomej, koleżanki którą szanuję - zgodziłam się na wymianę maili.
Była rodzina Zyty przedstawiła swoją obecną sytuację jako unormowaną, mają dużo czasu dla psów, warunki i środki. I są jedynym światem, który Zyta zna i w którym jakoś funkcjonowała. 
Z bólem serca i wielką obawą, zgodziłam się wstępnie na przekazanie im Zyty - jeżeli do czasu odbioru nie pojawi się lepszy dom. Do tego, mają zapłacić za pobyt Zyty w hotelu, oraz podpisać nową umowę. 

Dlaczego o tym piszę tak szczegółowo - bo jedną adopcję / zwrot odpuściłam w opisach (ze względu na dobro tamtej rodziny) i do dzisiaj, przez lata - rodzina ta wypisuje kłamliwe wersje wydarzeń, chodzi o akcję z Dżedajem. I tu będzie podobnie. Niech więc w sieci będą wersje obu stron. 

W tej sytuacji nie ma dobrych decyzji.
Dawna rodzina Zyty jest niewiarygodna i nie godna suczki.
Nowych rodzin nie ma, a nawet jeśli się pojawią, nie ma żadnej pewności, że Zyta nie będzie wiele razy wracać, w coraz gorszym stanie. Powie ktoś - to tylko kwestia czasu. Też tak myślałam, z adopcją Bena. Postawiłam twarde warunki i nikt ich nie spełnił. Pies został u mnie. 
Ale Zyta nie może tu zostać. Nie może biegać luzem, a ja nie mam czasu (16 psów, które chcą być stale ze mną) by zapewnić jej ruch i wrażenia, których potrzebuje do normalnego funkcjonowania.
Nie może też mieć swobody w domu (psy, koty). U mnie jest tylko na tymczasie, nie ma opcji na stałe.

Stąd bolesna decyzja, o możliwości przekazania jej do poprzedniej rodziny. 
Wybieram mniejsze zło.
Chyba że... stanie się cud. 

02.03.2018
Po upublicznieniu historii Zyty, wiele osób przejęło się jej losem i zechciało pomóc.
Postanowiłam mocno wstrzymać się z decyzją o jej oddaniu do poprzedniego domu i dać jeszcze jedną szansę.
Suczka potrzebuje ruchu i wrażeń. Dlatego zaprosiłam wolontariuszy, by przyjeżdżali do niej na spacery. Na razie powoli, ale temat się rozkręca.
Zaprosiliśmy też do pomocy tresera, niebawem pierwsze spotkanie. 
Mamy środki, pojawiają się ludzie do pomocy. Nie ma tylko chętnych domów adopcyjnych...

01.05.2018
W kwietniu pojawił się wspaniały domek! Taki wymarzony. Samodzielna, dorosła osoba, o dużej sile psychicznej (i fizycznej sprawności), zrównoważona i spokojna.
Po wielu rozmowach, kilku odwiedzinach i testach - nowy dom został zaakceptowany i Zyta pojechała do niego koło Majówki.

01.08.2018
Po trzech miesiącach wiadomo już, że był to strzał w dziesiątkę. Nowa rodzina opanowała większość problemów, suczka czuje się tam bezpiecznie. Nie ma incydentów agresji, nie ma żadnych ucieczek.
Taki dom się Zycie należał i taki dostała.
Dziękuję wielu wielu osobom za pomoc w sprawie Zytki, bez Was nie wiem czy sama bym podołała.


1 komentarz: